Moją pierwszą talię tarota zakupiłam w Kolonii, w Niemczech w 1998. Miałam wtedy dwadzieścia parę lat. Interesowałam się tarotem już wcześniej, ale u nas w Polsce trudno było wtedy o ezoteryczne sklepy. Wyjazd do Niemiec na dziekankę otworzył przede mną niesamowite światy niemieckich księgarni :)
Pamiętam dokładnie, że chodziłam do jednej z nich trzy dni pod rząd, gdyż nie mogłam zdecydować się, którą talię tarota bym chciała. W tym czasie nie posiadałam komputera, aby poczytać recenzje itd, więc zdecydowanie kierowałam się intuicją i estetyką kart.
Mój wybór padł w końcu na talię Emila Kazanlara „Kazanlar Tarot”, wydawnictwo Urania. Karty były sprzedawane z pudełku, z dołączoną do nich książką w języku niemieckim.
Dlaczego ten zapytacie? Otóż wtedy bardzo spodobał mi się pomysł połączenia w tarocie różnych religii świata i różnych kultur.
Autor talii przydzielił buławy religiom wschodu: buddyzmowi i hinduizmowi, kielichy chrześcijaństwu, miecze wyznaniom egipskim, a monety islamowi i wyznaniom arabskim. Każda karta ma także odnośniki astrologiczne i kabalistyczne (z tzw. białymi i czarnymi Sephirotami), a także oznaczenia kart do gry. Wielkie Arkana wydają się czerpać inspiracje z tych wszystkich kultur na raz :) Wówczas myślałam, że to najlepszy pomysł świata :)
Teraz jak patrzę na tę talię, nie dzielę już takiego zachwytu jej estetyką. Wydaje mi się zbyt szczegółowa, a obrazki są zagmatwane i „przepełnione”, co moim zdaniem utrudnia jasność przekazu.
Talia jest kolorowa, ze złotymi ramkami. Muszę przyznać, że już jej nie używam, ale zachowałam ją ze względu na wspomnienia. Kiedyś nawet oddałam ją koleżance, ale ponieważ ona także jej nie używała, zwróciła mi ją po moim powrocie do Polski. W ogóle oddałam dosyć dużo talii…Gdybym przypuszczała, że tarot z taką siłą powróci do mojego życia, to chyba bym się wstrzymała od rozdawania kart hahaha :) No ale, co poszło w świat, to w świat miało pójść :)